W ubiegły piątek po raz kolejny Ziemia minęła się o włos z kosmiczną skałą, której nawet wcześniej nie zauważyła. No dobra, to gruba przesada, ale i tak ciekawy news.
Teleskop ATLAS (Asteroid Terrestrial-impact Last Alert System), jak sama nazwa wskazuje, zarejestrował przelot 10-metrowej planetoidy w ubiegły piątek trzynastego (!).
Planetoida zbliżyła się do Ziemi na odległość zaledwie 386 kilometrów, po czym poleciała dalej. Jak słusznie media zauważają, w pewnym momencie planetoida znalazła się bliżej Ziemi niż stacja kosmiczna czy satelity Starlink. Całe szczęście, że orbita jest tak rozległa, że szansa uderzenia w którykolwiek z tych obiektów była całkowicie pomijalna.
Oczywiście nie jest to jakiś rekord „zbliżenia do Ziemi”, ale już jest to rekord pod względem bliskiego przelotu, który nie zakończył się wejściem planetoidy w ziemską atmosferę.
Tych, które wchodzą w atmosferę jest oczywiście znacznie więcej. Wśród nich znajdują się takie rarytasy jak chociażby 20-metrowa planetoida, która nieproszona wlazła w ziemską atmosferę nad Czelabińskiem w 2013 r. robiąc przy tym sporo hałasu i wybijając sporo szyb.
Co by się stało, gdyby obiekt ten skończył w ziemskiej atmosferze?
Zapewne wielkie nic. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że nie byłoby nic poza ładnym meteorem i tyle. 10-metrowy obiekt najprawdopodobniej spłonąłby w atmosferze i tyle.
Jedyne co mi tutaj daje do myślenia to fakt, że jednak ten sam obiekt gdyby uderzył w stację kosmiczną, mógłby doprowadzić do potężnej katastrofy. To tak à propos przepełnionej stacji kosmicznej. Od kilku godzin na pokładzie ISS znajduje się aż siedmioro astronautów, po tym jak na pokładzie Crew Dragona dotarła tam pierwsza komercyjna misja załogowa.