W 2014 roku w atmosferę Ziemi wszedł jakiś obiekt z przestrzeni kosmicznej. W tym samym czasie jednocześnie zarejestrowano zjawisko meteoru, oraz fale sejsmiczne, które miałyby wskazywać na dużą prędkość obiektu wskazującą na jego pochodzenie spoza Układu Słonecznego. Nic dziwnego, że naukowcy postanowili rozpocząć poszukiwania obiektu na dnie oceanu.

Każde takie wydarzenie ma w sobie coś fascynującego. Niezależnie od tego jak sceptycznie podchodzimy do kwestii życia we wszechświecie, zawsze tli się nadzieja na to, że tym razem być może znajdziemy jakiś obiekt, który nie będzie pochodzenia ziemskiego i który w żaden sposób nie mógłby powstać w sposób naturalny.

Co więcej, w tym konkretnym przypadku sprzed dekady udało się zarejestrować zagadkowe i niewyjaśnione dotąd fale dźwiękowe, które zdumiały ekspertów, bowiem nie było ich można w prosty sposób wyjaśnić.

Do całego zdarzenia doszło nad zachodnim Pacyfikiem. Jak się teraz okazuje, sygnały sejsmiczne powiązane wcześniej z meteorytem z 2014 roku mogą mieć nieco bardziej przyziemne wyjaśnienie.

Naukowcy poinformowali właśnie, że fale sejsmiczne wiązane dotychczas z meteorytem, a zarejestrowane w stacji sejsmicznej na wyspie Manus w Papui-Nowej Gwinei, nie pochodziły od obiektu międzygwiezdnego wlatującego w atmosferę Ziemi. Ich źródłem była… ciężarówka przejeżdżająca pobliską drogą.

Co więcej, zmiana sygnału w trakcie jego trwania pokrywa się z kierunkiem, w którym prowadzi droga w pobliżu sejsmometru. Badacze zwracają uwagę na to, że istnieją nagrania wielu sygnałów pochodzących od samochodów przejeżdżających w pobliżu sejsmometru oraz tych pochodzących od meteorów i w tym wypadku łatwo wykazać, że zarejestrowany sygnał nie pochodzi od obiektu kosmicznego.

Historia meteorytu z 2014 roku wciąż trwa. Jakby nie patrzeć, w 2023 roku astronom Avi Loeb z Uniwersytetu Harvarda zorganizował nawet wyprawę, która miała na celu zlokalizowanie i wydobycie fragmentu meteorytu. Więcej, po zakończeniu wyprawy Loeb zaprezentował niewielkie drobinki, które według niego są fragmentami meteorytu.

Czytaj więcej: Profesor astronomii z Harvardu: odkryliśmy obiekty spoza Układu Słonecznego… na dnie oceanu

Najnowsze odkrycia rzucają jednak zupełnie inne światło na cały ten projekt. Badacze wskazują, że cokolwiek znalazł Loeb podczas wyprawy, nie jest powiązane z meteorytem z 2014 roku. Dlaczego? Według naukowców Loeb poszukiwał meteorytu w niewłaściwym miejscu, bowiem sam meteoryt wszedł w atmosferę ziemską zupełnie gdzie indziej.

Dostrzeżona wtedy ognista kula przecinająca niebo znajdowała się setki kilometrów od miejsca, w którym swoje poszukiwania prowadziła ekipa Loeba.

„Nie tylko użyli niewłaściwego sygnału, ale szukali w niewłaściwym miejscu” – wspominają autorzy w komunikacie prasowym. Według nich poszukiwania szczątków obserwowanego meteorytu należałoby prowadzić 160 kilometrów dalej.

Jaki więc materiał wydobyto z dna oceanu w pobliżu Pacyfiku? Nowe badanie sugeruje, że mogą to być po prostu małe fragmenty „zwykłych meteorytów”.