Nie powiem, że taki pomysł nie brzmi ekscytująco. Po tym co Europejska Agencja Kosmiczna przeszła już w trakcie realizacji programu ExoMars, najlepiej byłoby, gdyby postanowiła sprawę dopiąć na ostatni guzik samemu, bez pomocy jakiegokolwiek zagranicznego podmiotu.

Na początku września br. z kosmodromu Bajkonur w Kazachstanie miała wystartować rosyjska rakieta, na której pokładzie miał się znaleźć rosyjski lądownik marsjański Kozaczok. Na jego pokładzie natomiast miał się znajdować pierwszy europejski łazik marsjański Rosalind Franklin. W ten sposób miał się zakończyć długotrwały pech europejskiego programu marsjańskiego. Wystarczy tutaj przypomnieć, że pierwotnie Rosalind Franklin miała polecieć na Marsa w 2018 roku. Nie udało się. Potem miała wystartować w podróż na Marsa w 2020 roku razem z innymi misjami marsjańskimi, takimi jak chociażby amerykański łazik Perseverance, arabska sonda Hope (Al-Amal) oraz chińska sonda Tianwen-1 z łazikiem Zhurong. Wszystkie inne wystartowały, europejska misja jako jedyna nie. Powodem kolejnego już opóźnienia był brak czasu na gruntowne przetestowanie spadochronów, które miały dostarczyć Rosalind bezpiecznie na powierzchnię Marsa. ESA z pewnością nie chciała ryzykować pamiętając dobrze jak zakończyła się misja lądownika Schiaparelli. Postanowiono zatem opóźnić start misji do września 2022 roku tak, aby dać sobie wystarczająco dużo czasu na gruntowne sprawdzenie spadochronów.

Kto by wtedy pomyślał, że w międzyczasie wybuchnie wojna na Ukrainie?

Otóż nikt wtedy o tym nie myślał. Nic w tym zasadniczo dziwnego. Przez wiele lat wszyscy żyliśmy w przekonaniu, że mamy XXI wiek, nikt się już nigdy nie będzie bawił w tradycyjne konflikty zbrojne prowadzone za pomocą armat, haubic, czołgów i tankietek rodem z lat czterdziestych XX wieku. Okazało się jednak, że nie dość, że Rosja postanowiła się właśnie w to bawić, to nawet postanowiła robić to (całe szczęście) sprzętem z pierwszej połowy XX wieku.

Tak czy inaczej, po tym jak pod koniec lutego 2022 r. dowiedzieliśmy się, że słowa cywilizacja i Rosja nie mają nic ze sobą wspólnego, państwa świata cywilizowanego postanowiły słusznie zerwać współpracę z barbarzyńskim mocarstwem ze wschodu w każdej dziedzinie aktywności gospodarczej. Siłą rzeczy sankcjami oberwał też przemysł kosmiczny. I tak oto, łazik Rosalind Franklin po raz kolejny dostał kosza i pozostał bez rakiety i bez lądownika, którym mógłby dotrzeć na powierzchnię Marsa. Po raz kolejny musiał zatem zostać spakowany i włożony do magazynu z nadzieją na to, że trwający od lat program ExoMars nie zostanie całkowicie porzucony.

Tego programu nie można odpuścić

Warto pamiętać, że Rosalind Franklin, choć jest pierwszym europejskim łazikiem marsjańskim, to wyznaczył sobie niezwykle ambitne zadania. Na swoim pokładzie łazik ma wiertło, które pozwoli mu się wwiercić nawet na 2 metry pod powierzchnię Marsa i pobrać stamtąd próbki. Informacje pozyskane w ten sposób o tym, co znajduje się pod powierzchnią marsa mogą mieć ogromne znaczenie dla dalszej eksploracji Czerwonej Planety.

Warto pamiętać także, że przerwanie teraz projektu ExoMars byłoby wyrzucenie do kosza pracy wielu naukowców, którzy przez całe swoje trwające dekady zawodowe życie pracowali nad przygotowaniem tej misji.

Z tego też powodu na jednej z ostatnich konferencji prasowych Europejskiej Agencji Kosmicznej padła bardzo ważna deklaracja. Władze agencji już w listopadzie będą przekonywać państwa członkowskie do sfinansowania własnego lądownika marsjańskiego, który miałby dostarczyć łazik w końcu na powierzchnię. Koszt opracowania i zbudowania lądownika szacuje się na 360 mln eur. Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, łazik mógłby wystartować w kierunku Marsa „już” w 2028 roku. Łazik miałby dotrzeć do celu w 2030 roku i wylądować na równinie Oxia Planum

, która została już kilka lat temu wybrana ze względu na obecność w przeszłości wody i liczne skały osadowe, które do dzisiaj mogą przechowywać tam niezwykle cenne wskaźniki przeszłego życia na Marsie.